Legendy cysterskie

  • Legenda o ślepej rozecie (Marcin Kowalski)
  • Legenda o opacie i rybie siei (Marcin Kowalski)
  • Legenda o płaczącej ścianie (Ryszard Kotla)

Ślepa rozeta na kołbackim kościele

Każdy, kto przyjeżdża do Kołbacza, by zobaczyć sławną rozetę, zastanawia się, jak to możliwe, że surowe mury gotyckiego kościoła ozdabia dzieło tak misterne i monumentalne zarazem. Jakiż wrażliwy artysta stworzył tę kunsztowną układankę, która przez wieki niezmiennie zachwyca harmonią i pięknem?

Gdy nieprzebyte knieje rozciągające się wokół Kołbacza pełne były dzikiego zwierza, a zmienione koryto Płoni zapewniało cystersom bezpieczeństwo i dostatek, żył niedaleko klasztoru pewien stary kamieniarz. Wiedział, że jego czas powoli się kończy i chciał swoją wiedzę przekazać młodemu uczniowi. Ale ilekroć ktoś po naukę przychodził, po paru dniach uciekał przestraszony.

Mówiono, że starzec oczy młodym zawiązuje i każe po omacku młotem w dłuto uderzać. Po kilku takich próbach niedoszli mistrzowie kamieniarskiego fachu ratowali pokrwawione palce i szli w świat. Aż w końcu w warsztacie pojawił się niepozorny chłopak. Mówiono o nim, że zdolny, ale tak naprawdę nikt nie widział ani jednego dzieła młodego rzemieślnika. Stary posadził go przed niepozornym kamieniem, zawiązał oczy i powiedział: „Bierz się do pracy.” Raz po raz uderzenia młota trafiały w dłuto, kruszył się kamień, zmniejszał, aż w końcu przemienił się w niezgrabną postać. Spojrzał mistrz na ucznia i rzekł: „Mogę Twoje dłonie nauczyć wszystkiego, co umiem, bo Ty wiesz, że piękno widzi się oczyma duszy…”

Na nauce minęło kilka lat. Mówiono, że młody kamieniarz jest nieśmiały i boi się ludzi, a on tak zajęty był podnoszeniem swych umiejętności, że rzadko wychodził z warsztatu. Wiedziano jedynie, że w jego dłoniach wielka moc drzemie i precyzja kryje się niezwykła, bo nikt tak jak on nie potrafił jednym uderzeniem wydobywać z kamieni właściwych kształtów.

Gdy stary mistrz umarł, młodzik przejął jego zakład. Wtedy jednak miejscowy zawadiaka postanowił zadrwić z chłopaka. Kpił z niego, szydził, obśmiewał. Gdy w końcu zaczął wyśmiewać zmarłego nauczyciela, sprzeczka zmieniła się w bójkę. Zagotowała się krew w młodym ciele. W porywie nagłej złości kamieniarz uderzył swojego przeciwnika, a włożył w to tyle siły, jakby stał przed nim nie człowiek, a potężny kamień. W jednej chwili uszło życie z awanturnika, a sprawcę zamknięto w ciemnej celi, w której prócz niego leżały tylko stosy kamieni i nadłamanych cegieł… Młodzieniec wybłagał, by nie odbierano mu jego narzędzi. Wkrótce odbył się proces, po którym ogłoszono karę: śmierć za śmierć.

W pogrążonym w mroku więzieniu czekał młodzieniec na spotkanie z katem. Czy to jednak z powodu niedopatrzenia, czy też boskiej ręki, termin egzekucji stale się przesuwał. Mieszkańcy Kołbacza i mnisi słyszeli tymczasem stukanie dochodzące z celi, w której więziony był kamieniarz. Podejrzewali nawet, że chce przekuć się przez mur i uciec, postawili więc straż, ale czas mijał, a dźwięki dochodziły wciąż z tego samego miejsca – wnętrza ciemnej celi.

W końcu nadszedł jednak dzień, który miał być ostatnim w życiu młodego rzemieślnika. Gdy prowadzono go już w stronę szubienicy, nagle jeden z mnichów zawołał: „Stójcie, stójcie! On na śmierć nie zasłużył!” Zadziwili się kołbaczanie, zadziwili się i cysterscy bracia. Zeszli jednak za głosem swego towarzysza do pogrążonej w ciemnościach celi, którą do niedawna zajmował skazaniec. W migotliwym świetle pochodni oczom ich ukazał się niezwykły widok. Oto całą niemal podłogę celi zajmowały kamienie i fragmenty cegieł ułożone w misterną rozetę, której środek stanowiła ośmioramienna gwiazda. Każdy, kto ją wtedy zobaczył, twierdził, że nigdy wcześniej i później nic piękniejszego oczy jego nie widziały.

No dobrze, a kamieniarz? Winę mu wybaczono, albowiem, tego, kto stworzył rzecz tak piękną, nie godzi się karać śmiercią. Młodzieniec przez długie tygodnie przenosił swoje dzieło na ścianę budynku, bo jak się okazało, rozeta pasowała idealnie do szczytu kołbackiego kościoła. Do dziś cieszy swym pięknem kolejnych wędrowców. I tylko czasem mówi się o niej: „ślepa rozeta”, na cześć kamieniarza, który jak ślepiec jedynie za pomocą dłoni odnalazł w ciemnościach kształt prawdziwego piękna.


Opat i sieja

Między ludźmi tak bywa, że jeden ma gust wyrafinowany, drugi – bardziej prosty, jednemu smakuje kawior, innemu zaś kromka chleba ze smalcem… Takoż i opaci mają swoje zwyczaje i upodobania. Jeden z nich, przełożony kołbackiego klasztoru, był wyjątkowym smakoszem.

Pewnego razu wybrał się w drogę do Rzymu, by ważne sprawy pozałatwiać. Zasmakował tam w niezwykłym daniu, które przyrządzone było z siei. Przez całą powrotną drogę wspominał zakonnik delikatny, subtelny smak doskonałej ryby i żałował, że nie może raczyć się nią częściej. Myśl ta nie opuszczała go nawet, gdy wrócił do Kołbacza. Nic mu nie smakowało i coraz bardziej pożądał nieszczęsnego dania.

Takiej okazji nie mógł przepuścić diabeł, bo wszak wykorzystywanie ludzkich pokus to dla czarta dzień powszedni. Ukazał się więc opatowi i obiecał, że w ciągu trzech dni, nim kur zapieje, sprowadzi do Kołbacza sieję. Zażądał jednak za swoją pracę trzydziestu niewinnych dusz. W pierwszej chwili zgodził się opat skuszony nadzieją otrzymania upragnionego jadła. gdy jednak diabeł zniknął, mnich przeląkł się tego, co zrobił. Ale umowa to umowa i nie było sposobu, by się z niej wycofać. Zaczął więc opat obmyślać plan, jak tu diabła oszukać. Myślał, myślał, aż w końcu wymyślił…

Nocą, gdy zbliżał się ustalony termin spotkania z pewnym siebie czartem, rozbiegli się mnisi po okolicznych wioskach i ukryli się tak, by nie mógł ich bies zobaczyć. Jeden z nich postanowił schować się  w szopie niedaleko Dębiny. Zakopany w sianie zerkał na niebo, czy diabła nie widać. Noc była jasna, księżyc w pełni… Nagle ujrzał mnich czarny cień poruszający się na tle gwiazd. Przeląkł się nieco, ale pozostał na swoim miejscu.

Zadowolony bies z workiem pełnym ryb postanowił nieco odpocząć, bo, jak mu się zdawało, koguty spały jeszcze mocno i nic nie zapowiadało, by miały się raptem obudzić. Umościł się więc na sianie i zasnął. Wtem z głębi szopy rozległo się pianie. Zerwał się diabeł na równe nogi! Zrozumiał, że przegrał, wszak przed pianiem koguta miał się z opatem rozliczyć… Z wściekłością rozwiązał worek i wyrzucił wszystkie sieje do pobliskiego Miedwia i przysiadł na wielkim kamieniu. Wtedy ujrzał, jak z szopy wychodzi mnich – zadowolony, że udało mu się czarta przechytrzyć.

Zrozumiał bies, że dał się wyprowadzić w pole, ale było już za późno. Sieje pływały w Miedwiu, a diabeł został z pustymi rękami. Tak się jednak Zły rozzłościł, że aż kamień, na którym siedział, zaczął się pod nim topić. Do dzisiaj zagłębienia te widać, a okoliczni mieszkańcy od wieków nazywają kamień czarcim głazem.


Płacząca ściana